Angielska frazeologia lotnicza
Sky Is The Limit

Najpopularniejsze wpisy

img img
img img

Postanowienie noworoczne – zaczynam

O miłości do samolotów i wszystkiego, co wiąże się z lataniem mógłbym naprawdę dużo mówić. U mnie zaczęło się to w niewyjaśnionych okolicznościach wiele lat temu, gdy byłem jeszcze w szkole podstawowej. Nie…

czytaj więcej

Wczorajszej nocy rozpocząłem blisko tygodniowy wyjazd służbowy, w trakcie którego pojawią elementy szkolenia lotniczego. Pierwszym z nich był egzamin RELTA, którego zaliczenie będzie uprawniało mnie do prowadzenia korespondencji radiowej w języku angielskim w przestrzeni powietrznej, w której użycie języka angielskiego jest wymagane (potocznie międzynarodowa przestrzeń powietrzna).

Pierwsza wpadka miała miejsce już rano, odbieram telefon i rozmówca pyta się czy ma przyjemność z Jordanem Jasińskim. Przyzwyczajony do połączeń od przedstawicieli firm wszelakich, zły rozpraszaniem mnie po krótkiej nocy (do Warszawy dojechałem o 2:30, a przez ostatnie 15 km bałem się, że zasnę w aucie), chcąc wyspać się przed spotkaniem firmowym i EGZAMINEM potraktowałem rozmówcę tak jak każdego innego natrętnego handlowca tj. poinformowałem go, że powinien wiedzieć do kogo dzwoni i nie będę się pierwszy przedstawiał.

Po jakimś czasie sprawdzam mail i… Pani Anna Śmiałek (ULC) informuje mnie, że egzaminator nie może się ze mną skontaktować i najprawdopodobniej podałem niepoprawny numer telefonu. Pośpiesznie dzwonię wyjaśnić sytuację i okazało się, że telefon z rana to jednak nie był telemarketing. 😉

Egzaminator (formalnie, jego rolę w egzaminie wyjaśnię później), Tomasz Wasiak, pilot samolotów Embraer w PLL LOT, dzwonił z informacją i silnych opadach śniegu w Moskwie, które opóźnią jego przylot do Warszawy, a zatem też mój egzamin. Dzięki temu znalazłem chwilkę na obiad w przyjemnej restauracji przy Alei Krakowskiej – odpowiedni posiłek też jest ważny, a w jego trakcie dokonałem szybkiej powtórki.

Egzamin złożyłem w Centrum Egzaminacyjnym Eurolot, to bardzo szumna nazwa, w rzeczywistości ciasny pokoik na ostatnim piętrze biurowca przy ul. 17 stycznia (to nie jest ten sam budynek co PLL LOT, jest bardziej obskurny). Zaczęliśmy bardzo formalnie, czyli od wylegitymowania się nawzajem wraz z okazaniem upoważnienia do przeprowadzenia egzaminu. Tu uwaga. W przypadku egzaminu z języka angielskiego osoba, z którą rozmawiamy jest egzaminatorem tylko z formalnego punktu widzenia (posiada upoważnienie wystawione przez Prezesa Urzędu, potocznie przez ULC), ale jego zadanie ogranicza się do technicznego przeprowadzenia samego egzaminu oraz pełnienia roli rozmówcy (ang. interlocutor), ale nie dokonuje oceny. Ocenę na podstawie nagrania wystawiają inne osoby (ang. raters). O języku angielskim w lotnictwie już pisałem. Warto mieć na uwadze, że ocena z egzaminu jest najniższą z ocen cząstkowych, a te są wystawiane przez dwóch ratersów (nie wiem czy w języku polskim jest odpowiednie określenie).

Zaczynam od słuchania, część ta składa się łącznie z 30 pytań. Wymaga ono nie tylko znajomości angielskiego ale również wyobraźni przestrzennej i precyzyjnego rozumienia zasłyszanego tekstu – dokładnie to samo co w kokpicie. Zazwyczaj odpowiedzi są bardzo szczegółowe, a pytania ogólne np. można usłyszeć, że do prawego silnika wpadł ptak w związku z czym załega go wyłączyła, pytanie co się stało i możliwe odpowiedzi: ptak wpadł do lewego silnika, który został wyłączony; prawy silnik wyłączył się samoczynnie; załoga przerwała kołowanie. Ze względów oczywistych odpowiedź pierwsza jest błędna, gdyż ptak wpadł do prawego silnika, druga odpowiedź również, gdyż silnik nie wyłączył się samoczynnie, a zatem pozostaje trzecia. Najtrudniejsza jest ostatnia część, podczas której słucha się rozmowy załogi z przełożonym na temat poważnego incydentu lotniczego najczęściej kolizji lub niebezpiecznego zbliżenia. Tam jest bardzo łatwo pogubić się co było z lewej, a co z prawej, co wyżej, co niżej.

Ludzie narzekają na warunki egzaminu, monitor CRT i słuchawki jak z pewnej znanej sieci hipermarketów. W samolocie podczas lotu też odbiór dźwięku nie jest idealny, coś może trzeszczeć, a pomimo to samolot leci, nie można wcisnąć pauzy ani prosić o powtórzenie każdego słowa (oczywiście sporadycznie można ale wyobraźcie sobie zajęte TMA, w którym każdy pilot ma problemy ze zrozumieniem i prosi o powtórzenie za każdym razem).

Egzamin zakończony, kilka kliknięć egzaminatora i dowiaduję się, że pierwsza część na 5. Teraz rozmowa, pojawiły się pewne problemy formalno-techniczne, przerwa w dostępie do egzaminów, gdyż ktoś go dla mnie nie odblokował, co skutkuje godzinną, miłą pogawędką (z pilotami chyba zawsze jest miło).

Zaczynamy od wyboru znaku wywoławczego dla samolotu, którym “lecę”, egzaminator wciela się w każdą służbę kontroli ruchu lotniczego jaką mogę spotkać. Pierwsza część rozmowy to routine comunication czyli to co spotyka się każdego dnia lotnego, kołowanie, wznoszenie, lot po trasie. Druga część to non-routine communication, a zatem problemy, które mogą się wydarzyć w trakcie lotu – mój samolot doznał bliskiego kontaktu z błyskawicą.

Do tych części mam dwie uwagi ogólne. Przez to, że egzaminator jest każdą służbą KRL łatwo się pogubić, czy jeszcze rozmwiam z APP czy już z TWR. Pomimo, że zapisywałem na kartce “zmiany częstotliwości” słysząc ten sam głos kilkukrotnie odruchowo wywołałem poprzednią służbę.

Druga to interpretacja obrazków. Widząc mapę ze strzałką i samolotem domyślam się, że mam poprosić o direct do punktu, ale zanim zobaczyłem, że na dole jest kolejny obrazek z chmurką cumulonimbus i dodałem “to avoid CB” minęła sekunda czy dwie, co wydaje się wiecznością i przez co rozmowa nie jest tak płynna, a to z pewnością będzie miało wpływ na końcową ocenę.

Ostatnia część to rozmowa na tematy ogólne np. co można zrobić aby starty były bardziej bezpieczne. To wymaga nie tylko znajomości języka ale też pewnej kreatywności, czasami pytania są zaskakujące i trudno jest wymyślić sensowną odpowiedź. Z drugiej strony umiejętność ściemniania i lania wody w obcym języku też jest dowodem jego biegłej znajomości. 🙂

Niecierpliwie czekam na wynik, interlocutor powiedział, że bazując na jego doświadczeniu na podstawie tego co słyszał podczas rozmowy powinienem bez problemu zaliczyć. Nie taka straszna RELTA jak ją malują. Egzamin odzwiercielda sytuacje w kokpicie jakie można napotkać podczas wykonywania operacji powietrznych, jest dość realistyczny, a dzięki uprzejmemu (nie mylić ze skorumpowanym czy też dopuszczającym się zaniechań) egzaminatorowi przebiega w miłej i bezstresowej atmosferze.

Komentarzy: 2

Masz coś do powiedzenia? Nie krępuj się zostaw komentarz

  1. Maciej


    “Pierwsza część rozmowy to rouine comunication czyli to co…”

    Za zaciekawieniem poczytuję ten blog ale w/w sprawiła że uśmiałem się jak norka – wyjątkowo efektowna literówka! 🙂

Komentuj: