Gdzie lecimy? Hmyy... mmm.... eeee..... Hamburg.
Nieraz słyszałem żarty o pilotach, którzy zapomnieli gdzie lecą. W piątkowe popołudnie, gdy po kontroli bezpieczeństwa funkcjonariuszka Straży Ochrony Lotniska zadała pytanie: “gdzie Państwo lecicie?” spoglądam na pasażerkę i pytającym tonem odpowiadam: “hmyyy….. myyyy….. gdzie my lecimy??? Echo, Delta,… Hamburg?” Bez zwiątpienia potrafilem wymienić tylko wskaźnik lokalizacji lotniska tj. EDDH oraz RARUP, który był ostatnim punktem trasy wg planu lotu.
Coraz częściej słyszę, że każdy pilot w ramach wzbogacenia swojego doświadczenia powinien przelecieć się na Okęcie. Po co jednak lecieć na Okęcie skoro nieopodal są Babice, gdzie ruch GA jest obsługiwany sprawniej i dziesięciokrotnie taniej. Są jednak miasta pozbawione dobrze utrzymanych lotnisk GA, ale posiadające duże porty komunikacyjne, których obsługa jest przyjaźnie nastawiona do małego lotnictwa. W 2014 roku w Hamburgu obsłużono 14,76 mlna pasażerów i 153 800 operacji lotniczych wobec 10,59 mln pasażerów 121 900 operacji na warszawskim lotnisku im. Fryderyka Chopina. Oba lotniska posiadają po dwie krzyżujące się drogi startowe. To właśnie kolejny cel podróży w ramach budowy nalotu koniecznego do uzyskania uprawnienia IR(A) oraz licencji CPL(A).
Poranek był piękny, Słońce dodawało humoru, a drobne cumulusy podkreślały głębię błękitu nieba. Z każdą godziną chmur bylo jednak więcej, a w czasie naszego wylotu na niebie dominowały Cumulonimbusy otoczone mniej groźnymi formami unoszącej się pary. Kilka próśb o zmian kursu celem ominięcia i bezpiecznie znajdujemy się na wysokości przelotowej, a co najważniejsze na zachodzie aż do samego celu nie spotykamy podobnych zjawisk. W Poznaniu pogoda poprawiła się pół godziny po odlocie (w skrócie CAVOK).
Lecąc przez Niemcy należy pamiętać, że na wysokościach typowych dla małego lotnictwa dominuje przestrzeń klasy E, a zatem statki powietrzne w ruchu VFR nie muszą nawet nawiązywać łącznośc radiowej. W przeciwieństwie do Polski informatorzy FIS rzadko udzielają informacji o innym ruchu, samodzielna obserwacja przestrzeni powietrznej jest naprawdę ważna.
W samym Hamburgu jesteśmy wektorowani na prostą, a w zasadzie wciskani pomiędzy lądujące samoloty w ruchu rozkładowym. To nie Polska gdzie kontroler zastanawia się czy pilot potrafi wykonać zakręt na małej prędkości i wysokości. Instrukcje są precyzyjne i bezwzględnie należy je wykonywać. To zupełnie inne podejście niż na rodzimych lotniskach, gdzie kontroler wydaje zgodę na podejście i w przypadku małego samolotu nie wie ile czasu ono zajmie gdyż nie wie jak pilot rozplanuje krąg. Tutaj jest to wyliczone co do sekundy, a każde odstępstwo powoduje, ze kolejny samolot będzie zmuszony do odejścia na drugi krąg. Z drugiej strony ruch VFR nie oczekuje na lądowanie pół godziny kilka mil od lotniska nim wszystkie rejsówki bezpiecznie usiądą.
Najciekawiej jest gdy wylądujesz wieczorem w obcym mieście bez konkretnego planu, a nawet rezerwacji hotelu. To właśnie daje poczucie wolności, aż do pewnej granicy jaką jest brak miejsca do spania. Ciekawiej jest, gdy jest to miasto zagraniczne gdyż faktyczny brak roamingu danych uniemożliwia korzystanie z Google Maps i podobnych wynalazków. Trzeba mieć co wnukom opowiadać, a gdyby człowiek korzystał ze wszystkich dostępnych gadgetów to życie stałoby się nadwyraz nudne.
Kawałek autobusem, a następnie czymś w rodzaju metra/kolejki dojeżdżamy do centrum, robi się coraz ciemniej, a w żołądkach pustka. Preferencja: lokal z WiFi. Niestety takiego nie znajdujemy. Przechadzając się po posiłku znajduję na ulicy strzępy zasięgu sieci z zamkniętego już centrum handlowego. Uruchamiam HRS i znajduję coś do spania.
Podczas nocnego spaceru ulicami Hamburga można zapomnieć gdzie się jest. Niezliczona ilość imigrantów, głównie z Azji oraz zaskakująco dużo bezdomnych. Przebywanie na terytorium Niemiec do czegoś jednak zobowiązuje – Ordnung muss sein! Bezdomni leżą w rządkach, we wnękach przy nieczynnych centrach handlowych, starannie owinięci w śpiwory.
Tak docieramy do hotelu, który ze znanym mi standardem *** nie ma nic wspólnego. Do tego okazuje się, że na skutek drobnego błędu w HRSie rezerwacja zaczyna się kolejnego dnia. Sam standard hotelu, przede wszystkim wszechobecny zapach spalonego oleju, jest wystarczajacym powodem do opuszczenia tego miejsca.
Minęła północ, ulice Hamburga tętnią życiem, chodzimy od hotelu do hotelu (dokonując inspekcji wizualnej przed wejściem), z zapytaniem o wolny pokój. Wszędzie brak, ale w lobby jednego możemy na chwilę usiąść i skorzystać z WiFi. Wykonuję kilkadziesiąt telefonów i w końcu jest, apartament w Romantik Hotel das Smolka****. O tej godzinie już nawet cena, 250 EUR za noc, nie jest przerażająca. Muzyka, która w momencie pisania tego artykułu była tłem strony internetowej do teraz przywołuje miłe wspomnienie świeżej pościeli po wieczornej tułaczce.
Kolejny dzień spędziliśmy na zwiedzaniu miasta i znalezieniu miejsca do spania pasującego do współczesnych standardów. Tak trafiliśmy do hotelu Dorint. Wedle znanych mi kryteriów ten ośrodek tymczasowego zakwaterowania naprawdę zasługuje na ****, a cena jest również całkiem przystępna – 144 EUR za noc, oczywiście ze śniadaniem.
Dzień wylotu to również Dzień Dziecka, a czym byłby Dzień Dziecka bez wizyty w McDonalds’? To okazja do zwiedzenia terminala, z którego odbywa się ruch rozkładowy, a także obserwowania ruchu na polu manewrowym lotniska dzięki tarasowi widokowemu umieszczonemu bezpośrednio przy food courtcie. Wizyta w tym miejscu nie wymaga wejścia do strefy zastrzeżonej lotniska.
Tradycynie kilka słów o opłatach. Lądowanie, dwudniowy postój i handling kosztowały 92,82 EUR, co zostało przeliczone przez bank na 404,16 PLN. Przed odlotem zatankowałem również 40 litrów paliwa AvGas 100LL, które kosztowało niewiele ponad 100 EUR. Uwaga, o ile opłaty lotniskowe można wnieść karta płatniczą, o tyle paliwo płatne jest gotówką. Warto o tym pamiętać i skorzystać z bankomatu przed przyjazdem na lotnisko, gdyż w terminalu General Aviation nie ma bankomatu.
Powrót do Poznania nie wyróżniał się niczmy szczególnym, po kilku minutach od startu znaleźliśmy się ponad chmurami, z których spadały pojedyncze krople deszczu, i zażywaliśmy kąpieli w słońcu. Idealna przeźroczytość powietrza umożliwiła podziwianie przelatujących ponad 6 kilometrów nad nami samolotów, a w Poznaniu jedyna wersja zachodu słońca, której nie lubię tj. lądowanie pod zachodzące słońce. Dzięki pomocy ILS udało się jednak samolot bezpiecznie i bezstresowo sprowadzić na ziemię.
Czas wracać do nauki, kolejna sesja coraz bliżej, a do końca wciąż pozostało 5 przedmiotów.