Death Valley
Coż pisać o mieście pośrodku pustyni, którego jedyną atrakcją jest liberalne prawo odnośnie do hazardu i usług towarzyskich, a wszystko to okraszone jest setkami kolorowych neonów reklamujących jedno i drugie. Do hazardu miłością nigdy nie pałałem, a i z usług dam o trudnym do określenia stanie zdrowia wolałbym również nie korzystać to też przeszedłem się po mieście, zrobiłem kilkanaście zdjęć (są na moim instagramowym profilu) i położyłem się spać zbierając siły na dzisiejszą podróż.
Dziś (25 listopada 2018 roku, post piszę trochę później, a kończę i publikuję dużo później) obrałem sobie dość ambitny cel. Chciałem zobaczyć jak najwięcej w amerykańskiej Dolinie Śmierci, a do tego musiałem wrócić do Kalifornii, aby jutro pokazać się w biurze. Nie przewidziałem korków związanych z masowymi powrotami do domów po święcie Dziękczynienia. Tyle się o tym mówi w TV, nawet w Polsce, ale w tym okresie byłem w USA po raz pierwszy i zupełnie mi to wypadło z głowy, gdy układałem plan podróży.
Nie mniej chęć wykorzystania okazji była silniejsza niż chęć wyspania się następnego dnia i postanowiłem pojechać zgodnie z pierwotnym planem.
O tej porze roku wjazd do parków narodowych w USA jest praktycznie a darmo, sezon turystyczny się skończył, nikt nie sprzedaje, ani nie sprawdza wjazdówek. Pogoda jednak dopisuje, a to w połączeniu z długim weekendem powoduje, że nie jestem tam sam.
Wracając stałem w ogromnych korkach, chwilami miałem ochotę zdrzemnąć się na autostradzie. Po trosze ze znużenia, po trosze mając świadomość ile jeszcze drogi przede mną.