Beton jest wszędzie taki sam
Ostatnio miałem okazję polatać z kapitanem (pozdrawiam :-)), który od miesięcy wykonuje tylko rozkładowe loty z WAW, a takie u nas są dwa – Kijów i Kowno. … i tak lata co drugi dzień, raz do Kijowa, raz do Kowna. Punkty na trasie i podejściówki zna prawie na pamięć, co skłoniło mnie do zapytania go czy się nie nudzi latając ciągle w te same miejsca. Odpowiedź padła jak w tytule tego wpisu.
Odpowiedź ta stała się asumptem do przemyśleń, co ja tak naprawdę lubię w lataniu.
Przede wszystkim uwielbiam charakter pracy. Ja nie jestem stworzony do pracy za biurkiem, a taką przyszło mi wykonywać przez ostatnie lata i pewnie prędzej czy później jeszcze do takiej trafię. Do tego wszystkiego nie znoszę wstawać każdego dnia o tej samej porze, a ponad wszystko uwielbiam noc i pracę w nocy (co nie oznacza, że nie odczuwam zmęczenia), więc praca w linii, która głównie przewozi cargo jest dość dobrze do mnie dopasowana.
Poza tym lubię podróżować, nie zawsze jest czas coś zobaczyć, ale przynajmniej pobędzie się chwilkę w innym miejscu. Dla tych, którzy w lataniu upatrują podróży przewoźnicy charterowi są ciekawą alternatywą. Loty nie ograniczają się do stałego rozkładu, wpadają ciekawe rodzynki w tym pobyty, a katalog lotnisk jest w zasadzie otwarty.
Jeśli komuś mało zalet. Gdy masz wolne to masz wolne, nikt nie dzwoni i nie każe zrobić czegoś zdalnie “na już”. Jak już wylądujesz to jest czas na wypoczynek w hotelu, nie ma niekończącej się listy zadań z terminami na wczoraj.
… no i kończąc ja mam odwrotność choroby, która po angielsku nazywa się homesickness. Nie mogę być za długo w domu, raz po raz muszę się gdzieś ruszyć.
Październik zakończył się nalotem w granicach 19 godzin, miało być 15 (po dwie rotacje do IEV i KUN), ale ostatniego dnia zrobiłem dodatkowy IEV spędzając w kokpicie prawie 9 godzin. Jutro spędzę niewiele mniej niż przez ostatni miesiąc, czeka mnie prawie 16-godzinna podróż, tym razem w fotelu pasażera.